Wracając dzisiaj do domu słuchałam podcastu Piotra Białasiewicza Banał o powrotach do ex właśnie. Moje myśli momentalnie wróciły do moich ex, do powrotów i szans, które dałam i szczerze… nie powieliłabym żadnej z tych decyzji. To nigdy nie kończyło się dobrze, o czym przeczytacie poniżej.
Dlaczego wracamy do EX?
Co było Waszym motorem do dążenia do powrotu do EX? Uczucie? Wspomnienia? Wspólne lata? Poczucie tego, że nie znajdziecie już nikogo tak dobrego jak on/ona? Nie chodzi mi o górnolotne stwierdzenia, że był miłością mojego życia, ale o to wszystko, co kryje się pod wierzchołkiem tej góry lodowej. Bo wiecie – nigdy nie chodzi tylko o uczucie. Przynajmniej w związkach po 25/30 roku życia. Odważny pogląd, wiem, ale umówmy się – w pewnym wieku wraz z uczuciami wjeżdża tzw. wspólne życie, ekonomia oraz bilans zysków i strat wszelkiej maści, nie tylko finansowej. I cały ten inwentarz mocno komplikuje rozstania, bo o ile w czasach gimnazjalnych czy licealnych pękało nam serce, tak w dorosłości pęka serce, a wspólnie zbudowane fundamenty zmieniają się w połączenie jengi i piramidy z kart.
Moje powroty do EX
Z biegiem lat moją motywację do powrotów do EX postrzegam jako głupią i idiotyczną. Nie zrobiłabym tego ponownie i gdybym mogła doradzić sobie ówczesnej mnie to odradzałabym wręcz siłą. Pytanie tylko, czy wtedy moje życie wyglądałoby tak jak teraz? Głęboko wierzę w to, że podróże w czasie szkodliwe byłyby właśnie z uwagi na to, że zmieniałyby późniejszy bieg wydarzeń i udzielenie sobie porady w 2015, 2016 lub 2017 spowodowałoby, że 29 września 2023 roku byłby dla mnie zupełnie innym dniem. A tego bym nie chciała, bo jestem dzisiaj totalnie szczęśliwa.
W tym momencie jestem w stanie przypomnieć sobie trzy osoby, do których wróciłam raz lub więcej. Każda z tych akcji była delikatnie mówiąc krzywa i krzywdząca dla obu stron bo…
Nie przepracowałam poprzedniego związku
To była najgorsza możliwa rzecz, jaką mogłam zrobić i którą zrobiłam tylko raz. Przeskoczyłam ze związku w związek z najgorszym możliwym bagnem i w najgorszym możliwym czasie. Było to chwilę po śmierci mojego dziadka, rzuceniu studiów, rozpoczęciu pracy. Zakończyłam wieloletni związek, w którym nie byłam wspierana dla faceta, w którym myślałam, że się zakochałam. Po latach widzę, że był dla mnie formą odskoczni od tego wszystkiego. Tak bardzo kojarzył mi się z luzem i swobodą, że schodziliśmy się i rozstawaliśmy się kolejne dwa lata. To było bardzo toksyczne i destrukcyjne. Do tej relacji przeniosłam tony moich nieprzepracowanych problemów i liczyłam na to, że dzięki niemu wszystkie magicznie znikną. To było naiwne i niesprawiedliwe. Kurczowo trzymałam się tego faceta, wybaczałam wszystko, wszystko akceptowałam, bo nie umiałam poradzić sobie z taką ilością zmian w moim życiu. Nie było we mnie zgody na to, co się działo i widziałam w nim ucieczkę, fortel. Po dwóch latach mieliśmy dosyć i na szczęście każdy z nas poszedł w inną stronę. Nigdy więcej nie weszłabym w taką relację. Ba, ja wiem, że nigdy więcej w taką nie wejdę. Jakkolwiek bym na to nie patrzyła, nie widzę w tym totalnie żadnego zysku, korzyści, pozytywów. Widzę za to zniszczoną psychicznie dziewczynę z pokiereszowanym sercem, psychiką i faceta, który dwa lata musiał znosić niewyobrażalnie toksyczną osobę, która nie potrafiła poradzić sobie ze swoim życiem. To było złe i okrutne, że wszystko, co najgorsze przelałam na niego.
Od tamtego czasu jestem ogromną zwolenniczką tego, aby w związki wchodzić po przepracowaniu poprzedniego związku, problemów i w dobrym momencie swojego życia, kiedy wiemy już, że tylko my jesteśmy odpowiedzialni za swoje życie i nie możemy wymagać od nikogo, aby nam to życie zmienił na lepsze lub w tym pomógł. Może będzie to okrutne, ale nauczona tym, jaką toksyną potrafię stać się w momentach problemów i zmian, wiem, że nie weszłabym w związek z kimś, kto jest obecnie na takim etapie, na jakim ja byłam 8 lat temu. Nie przyjęłabym osoby z tak rozwalonym na kawałki życiem, kruchą psychiką i bez wiary w swoją moc sprawczą do swojego życiorysu, bo wiem, czym mogłoby się to skończyć. Wiem też, że to nie przyjmowanie do życiorysu rozciąga się dużo dalej niż tylko na partnera, bo nie dopuszczam też do siebie osób w trybie ofiary losu. Ten tryb to wielomiesięczne stanie w miejscu, użalanie się nad sobą, płakanie w ramię kolejnych osób i zero myślenia o tym, co zrobić, żeby to zmienić, czekanie aż samo się rozwiąże.
Rozstanie w momencie kryzysu
Kolejny raz, kiedy pozwoliłam sobie na kurczowe trzymanie się związku był w 2020 roku. Świat ponownie mi się walił, życie wystawiało mnie na próbę, a niedługo potem odeszła najważniejsza osoba w moim życiu. Związek, mimo że pod koniec był marny, wydawał mi się ostatnim stałym elementem pomiędzy zgliszczami i raz za razem dawałam temu szansę. Pamiętam jednak, że nie zależało mi na tym jakoś bardzo. Ostatnie miesiące mijały pod znakiem posiedzieć, pogadać lub pokłócić się i nie odzywać długi czas. Rozstanie nie wydawało mi się wtedy końcem świata, ani żadną wielką stratą. Było taką kotwicą, ostatnim punktem, który przywodził mi na myśl poprzednie lepsze lata. Rozstanie samo w sobie było też dosyć nisko na mojej ówczesnej liście priorytetów. Najwyżej była żałoba, potem brak pracy, odnalezienie się po przeprowadzce, pandemia i zawirowania z ogłoszeniami, zerwanie więzi z rodziną.
To był intensywny czas pełen zmian. I wydaje mi się, że powodem przeciągania był jakiś taki sentyment, przyzwyczajenie, sympatia, zbyt dużo spraw na głowie. Brzmi mało romantycznie, ale czasem wybaczamy wiele, żeby odłożyć kolejny problem w czasie. Nie byłam wtedy gotowa na kolejną stratę i zmianę, chociaż był to już tak daleko idący proces rozkładu związku, że byliśmy raczej znajomymi niż parą. To schodzenie i wybaczanie trwało długo, ale jak już się rozpadło to po fali pierwszych łez poczułam ulgę i spokój. Było to smutne, ale domknęło pewną pętlę, zamknęło etap i dało mi szansę na coś nowego.
Poszedł do innej i… wrócił
Raz jeden wybaczyłam mężczyźnie, że poszedł do innej i zgodziłam się spróbować jeszcze raz tylko po to, żeby dowiedzieć się, że szuka kolejnej, a ja jestem czasoumilaczem. Ta lekcja była mi potrzebna, żeby dowiedzieć się, że prawdziwa wersja powiedzenia puść wolno, jeśli kocha to wróci brzmi puść wolno, jeśli wróci to nie wpuszczaj ponownie do życiorysu pod żadnym pozorem.
Nie stać mnie, żeby od niego odejść
To chyba najsmutniejsza sytuacja, w jakiej można się znaleźć. Tak mocne uwikłanie i uzależnienie finansowe od drugiej osoby, że nie widzimy szans na rozstanie. Mnie to akurat nie spotkało i mam nadzieję, że nie spotka. Dostaję jednak od Was dużo wiadomości przy okazji publikacji o zadłużeniu na blogu lub na IG i wielokrotnie moje oczy są mokre, a serce pęka ze smutku z powodu tego, jaką macie sytuację. Nie muszę nawet szukać w Internecie, bo w otoczeniu również mam osoby, które wybaczają, bo nie poradzą sobie finansowo same. Często też za nie poradzę sobie sama kryje się lęk przed zmianą, strach przed koniecznością szukania innej lub drugiej pracy, przerażenie tym, gdzie się podzieję, skąd wezmę na wynajem, który jest horrendalnie drogi. Obawa przed utratą znajomych, zmianą poziomu życia. To wszystko może skutecznie zablokować. A blokuje tym bardziej, gdy dochodzą inne czynniki jak dzieci, wspólne kredyty, zwierzęta, które często utrudniają znalezienie mieszkania do wynajęcia.
Mnie w 2020, kiedy musiałam wyprowadzić się z domu uratowało tylko to, że miałam gdzie się wynieść. Miałam znajomych, którzy pomogli i wyciągnęli pomocną dłoń. Decyzję podjęłam z dnia na dzień, zabrałam ze sobą koty, ich graty i worek moich ubrań. Po prawie trzech latach nadal jestem za to wdzięczna, bo tylko to mnie uratowało. Nie potrafię wyobrazić sobie, co czuje osoba, która nie widzi możliwości ucieczki, nie widzi perspektyw i szansy na zmianę. To poczucie braku możliwości zabija, zakotwicza w beznadziejnej sytuacji i coraz bardziej wciąga nas w to bagno. To nawet nie jest stan mam nadzieję, że… To jest stan, kiedy tej nadziei już nie ma. Ostatnia świecąca na długiej czarnej drodze latarnia gaśnie i pozostajemy tylko my i otaczający nas lepki mrok.
A jakie jest Twoje zdanie o powrotach do EX? Dałeś/dałaś szansę? A może nigdy nie zamierzasz tego robić, bo co skończone to skończone? Odpowiedź możesz napisać mi w komentarzu lub na makabreskajbf@gmail.com
Jeśli chcesz otrzymywać powiadomienia o nowych postach, wpisz poniżej swój adres mailowy i kliknij subskrybuj
Dodaj komentarz