Ostatnie dni miały kilka dobrych momentów, ale też trochę naprawdę gorzkich, które do teraz wwiercają mi się w głowę i rozwalają emocje. Towarzyszy mi poczucie bezmyślności. Przygniata mnie brak refleksji nad wypowiadanymi słowami. Odnoszę wrażenie, że z niewinnych sytuacji wyrastają w ekspresowym tempie naprawdę poważne błędy, które nie znikną tak po prostu wchłonięte przez pęd codzienności. Boję się, że roztrzaskam się o nie i rozsypię jak wysuszony słońcem zamek z piasku.
Czuję jak szamoczę się coraz bardziej uświadamiając sobie, jak niewiele ode mnie zależy. Przysłowiowe mleko rozlało się, a ja nie wiem, czy spijać je, sprzątać, czy zwinąć się w kokon i poczekać na lepszy czas.
W ten mój obiektywnie dobry czas wkradły się wagary pomyślności. Dobra passa wzięła sobie kilka wolnych dni zostawiając mnie na pastwę smutku, zmęczenia, rozbicia i wyrzutów sumienia z powodów różnorakich. To taka wybuchowa mieszanka, która mam wrażenie, skumulowała się w dobrym czasie i czekała, kiedy eksplodować. Gniecie mnie też ze wszystkich stron, napiera na żebra, miażdży serce i wstrzymuje oddech utrudniając poukładanie sobie w głowie najróżniejszych spraw.
Po ostatnich dniach towarzyszy mi poczucie, że zawaliłam na naprawdę wielu płaszczyznach. Zastanawiam się, czy uda mi się to naprawić, jakie będą konsekwencje i ile ten stan emocjonalnego rozbicia będzie się utrzymywać.
Nie mogę wyzbyć się myśli, że sama siebie zapędziłam wprost na betonową ścianę i uderzę w nią z ogromną prędkością. Jakby kiepskie samopoczucie było zbyt małą karą, to w pakiecie przypałętało się wyolbrzymianie, czarnowidztwo i strach, że nic już nie będzie tak dobrze, jak było.
Każda dobra era dobiega kiedyś końca, ale czy ja wypatrując jej sporadycznie na horyzoncie, nie zaprosiłam jej tak naprawdę do mojej codzienności? Czy nie zadziałała samospełniająca się przepowiednia i czy nie ściągnęłam do swojego życia efektu motyla, który z niewinnego istnienia przeistoczy się prawdziwie niszczycielską siłą?
Dodaj komentarz